Pracując nad renowacją starych teleskopów nigdy nie miałem ambicji, aby uzyskać efekt „jak z fabryki”, choć parokrotnie usłyszałem mile łechcące moją próżność reakcje typu „WOW, wygląda jak nowe!”. Jednak z zasady staram się unikać wymiany lakieru na elementach metalowych, zwłaszcza tubusach. Drobne ślady otarć czy ubytki farby świadczą o historii instrumentu, dodając mu indywidualnego i niepowtarzalnego charakteru. Czasem jednak trzeba skapitulować w obliczu faktów – skala zniszczeń jest tak duża, że pozostaje jedno: lakierowanie.
Tak było właśnie w tym wypadku. Już stan tubusiku szukacza wskazywał, że nie uniknę tej niechcianej procedury. Szukacz padł ofiarą tradycyjnej formy „zabezpieczenia lakieru” jaką jest oklejenie go taśmą samoprzylepną w miejscach kontaktu ze śrubami regulacyjnymi. Często kończy się to tylko zażółceniem, tutaj jednak źle pojęta troska doprowadziła do drastycznego zniszczenia warstwy lakieru, który odchodził obficie wraz z odklejanymi kawałkami taśmy.
W nie lepszym stanie był główny tubus. Powierzchnia białego lakieru przypominała ser szwajcarski – pełna była dziur, ubytków i zarysowań. Co gorsza – ktoś próbował sobie z tym radzić „retuszując” nieudolnie najcięższe przypadki z pomocą nieznanej mi farby, której zlewki i ślady nie dawały się usunąć chemicznie. Powierzchnia lakieru w powiększeniu nosiła ślady jakby pociągnięć pędzla, co podawało w wątpliwość jej oryginalny charakter.
Nie było się nad czym zastanawiać. Dobrałem akrylową białą farbę o ładnym, ciepłym odcieniu odpowiadającym oryginałowi i zacząłem szlifowanie. Użyłem papieru do szlifowania na mokro, o gradacjach kolejno 350, 500 oraz 1000.
Na tak przygotowaną powierzchnię naniosłem kilka warstw wspomnianej farby akrylowej w aerozolu. Malowanie tego typu walcowatych powierzchni nie jest jednak proste. O ile w wypadku małego szukacza cały proces był łatwy do kontrolowania, o tyle duży tubus okazał się sporym wyzwaniem. Znalezienie balansu pomiędzy ilością farby pozwalającą na zlanie się jej w gładką, błyszczącą powierzchnię, a grubością warstwy powodującą powstanie niechcianych zacieków, jest naprawdę ciężkie. Przy tego typu zakrzywionej, dużej powierzchni, bardzo łatwo jest przekroczyć tę krytyczną granicę.
Dla tak niedoświadczonego lakiernika jak ja, dużo łatwiejsze okazało się wstępne uzyskanie jednolitej warstwy o nieco chropowatej i matowej powierzchni, grubej na tyle by nadawała się do ponownego przeszlifowania i polerowania. Nie troszcząc się o połysk, mogłem nanosić stosunkowo cienkie warstwy, nie ryzykując powstania zacieków. Do szlifowania użyłem papierów ściernych aż do gradacji 3000, po czym wypolerowałem powierzchnię pastą do karoserii samochodowych Tempo.
Szczęście w nieszczęściu
Być może ktoś z dużym doświadczeniem poradziłby sobie z bezpośrednim położeniem lakieru na dużym tubusie. Na szczęście mnie się nie udało. A dlaczego na szczęście?
Otóż większość elementów montażu, sąsiadujących z tubusem i lakierowanych na czarno, wymagała jedynie wyczyszczenia i wypolerowania pastą Tempo. Pozostawiłem widoczne na nich drobne uszkodzenia lakieru, które nie psują w żaden sposób ogólnego efektu i nie zwracają na siebie uwagi. Idealnie polakierowana powierzchnia tubusu wyglądałaby w zestawieniu z nimi nienaturalnie. Tymczasem zastosowanie mojej „ratunkowej” technologii pozwoliło uzyskać ładny połysk, jednak powierzchnia nie jest idealna… Z bliska widoczne są mikro-ryski i drobne niedoskonałości, a końcowy efekt przypomina bardzo powierzchnię tubusów „klasyków” z lat 50-tych i 60-tych. Ktoś kto nie wie, że tubus był świeżo malowany, nigdy na to nie wpadnie – zwłaszcza że ciepły kolor białej farby niemal idealnie naśladuje oryginalny odcień. I o taki efekt właśnie chodziło!
Efek
Elementy szukacza zabrudzone były wyjątkowo opornym w usuwaniu nalotem, który nie ustępował pod wpływem detergentów, izorpopanolu, benzyny lakowej czy olejów. Skuteczne okazały się dopiero kąpiele w occie. Stan lakieru na muszli ocznej po tych zabiegach sprawił, że konieczne było ponowne malowanie – poprzestałem jednak na minimalnej warstwie, spod której przeziera lekko powierzchnia mosiądzu. Daje to ładny efekt „retro”.
Złożyłem w końcu całość. Widok tubusu świetnie scalonego z charakterem pozostałych części okazał się zdecydowanie warty dwudniowego wysiłku. Teleskop wygląda na sprzęt mający swoje lata, ale będący jednocześnie w świetnym stanie. Poczułem się rozgrzeszony – usuwanie oryginalnych warstw lakierniczych jest zawsze bolesne dla miłośnika astro-staroci, ale tym razem nie miałem wyrzutów sumienia…
Zobacz także:
- Royal Astro R-63: japoński leń patentowany
- Royal Astro R-63: Renowacja wyciągu okularowego
- Royal Astro R-63: Finał renowacji – statyw i montaż