Kupiłem pod wpływem impulsu – a skusiła mnie chyba głównie urokliwa drewniana skrzynka. 60-milimetrowy japoński teleskop produkcji Towa, na popularnym w latach 60- i 70-tych montażu AZ, ma jednak kilka dodatkowych cech, wyróżniających go na tle najpopularniejszych „klasycznych” modeli. Obok nietypowej, 800-milimetrowej ogniskowej, należy do nich niewątpliwie stylistyka. Utrzymana w klimacie futurystyczno-technologicznym i charakterystyczna dla lat 60-tych zwłaszcza tam, gdzie mowa o tematyce „kosmicznej”… Efekt uzyskano m.in. rezygnując z tradycyjnego, drewnianego statywu i zastępując go konstrukcją metalową.
Typowe w tamtym czasie obiektywy Towa to modele 60/700 oraz 60/900 mm. Rzadko spotykana wersja 800 mm sugeruje, że mamy do czynienia raczej z krótką serią, co mogłoby zwiększać szanse na utrzymanie reżimów jakościowych. U tego producenta bywało z tym różnie – chyba głównie z racji olbrzymiego wolumenu produkcji, powstającej najczęściej na zamówienie wielkich sieci handlowych. Tak było i tym razem – teleskop trafił do sprzedaży pod marką Tasco, z oznaczeniem 12TE-5.
Doktor Reg No
Z informacji jakie udało mi się uzyskać od kolegów z USA wynika, że model ten, opatrzony na skrzyni transportowej zagadkowym oznaczeniem „COATED LENS 266 POWER” oraz „512266 REG NO” na tabliczce na fokuserze, produkowany był w latach 1966-1974. Dołączona do zestawu koperta (która kiedyś zawierała mapki i broszurę edukacyjną) opatrzona jest datą 1969.
Stylistyka metalowego statywu rzeczywiście dobrze oddaje klimat lat 60-tych i ówczesną modę na futurystyczne, nowoczesne formy. Zapewne z tego powodu tradycyjny drewniany statyw zastąpiono dość agresywną stylistycznie metalową konstrukcją, uzyskując efekt trochę jak z filmów z Jamesem Bondem. Sterownie i centra zarządzania światem należące do organizacji „Widmo” obfitowały przecież w rozmaite technologiczne „wynalazki”, które w tamtych czasach epatowały techno-futurystycznym wyglądem. Taki „technologiczny” efekt daje również gruba oprawa obiektywu, okalająca go nitami niczym iluminator rakiety kosmicznej. Nic, tylko rozpoczynać podróż ku gwiazdom!
Renowacja
Sprowadzony z Niemiec egzemplarz (dzięki Uli!) wydawał się być zachowany w całkiem niezłym stanie. Dotyczy to zwłaszcza obiektywu, który mimo wszystko rozebrałem i przeczyściłem wszystkie powierzchnie optyczne. Chciałem mieć pewność, że ewentualne organizmy żywe, jakie mogłoby się tam zalęgnąć przez ponad 50 lat historii tego instrumentu, nie będą kontynuowały w tym miejscu procesu przemiany materii…
Cały teleskop został rozebrany i dokładnie wyczyszczony. Smary w wyciągu okularowym i montażu wymienione. Po uzupełnieniu kilku drobnych braków i pomniejszych naprawach dotarłem do statywu. I tutaj niestety się zatrzymałem, nie wiedząc co dalej. Chromowane nogi nie wytrzymały próby czasu, ulegając daleko posuniętej korozji. Rdza pojawiła się nie tylko w postaci punktowych ognisk, ale także całych spurchlonych i odspojonych powierzchni, pozbawionych całkowicie warstwy galwanicznej.
Rozważając różne scenariusze, ze zdarciem całej warstwy chromu do gołej stali włącznie, postanowiłem sprawdzić jak z takim wyzwaniem poradzi sobie zwykła kostka polerska. I tu spotkało mnie miłe zaskoczenie – tam gdzie ogniska rdzy były wprawdzie liczne, ale niewielkie, kostka poradziła sobie świetnie! Zobaczcie jak wygląda pierwsza z dołu noga poddana tego typu obróbce:
Na jednej z nóg, w miejscach gdzie rdza doprowadziła do odspojenia większych powierzchni chromu, nie było oczywiście co przywracać. Jedynym wyjściem było wypolerowanie stali tak, aby uzyskać możliwie metaliczny charakter powierzchni. Ogólnie jednak efekt okazał się zaskakująco dobry jak na to, czego można się było spodziewać początkowo, widząc zjedzone korozją rury:
Nadszedł wreszcie TEN MOMENT: złożenie całości i ocena efektu! Przyznam się, że początkowo byłem rozczarowany brakiem klasycznego, drewnianego statywu, a użycie metalu wydawało mi się trochę tandetnym „ersatzem”. Jednak teraz, gdy teleskop stanął przede mną w całej okazałości, zdradzając stylistyczne intencje i inspiracje, spojrzałem na niego w zupełnie nowy sposób.
Zobaczcie sami – tego teleskopu nie powstydziłby się sam Ernst Stavro Blofeld!
Statyw metalowy – jak się sprawdza?
Stylistyka stylistyką – ale jak pomysł na stalowy statyw ocenić od strony funkcjonalnej? Zauważcie jak skonstruowana jest tacka na akcesoria. Łączniki, które w klasycznej konstrukcji statywu rozpierają jego nogi łącząc się z tacką na sztywno, tutaj mają połączenie zawiasowe. Bez sensu! – wykrzyknie ktoś, pytając co w takim razie zapobiega rozjeżdżaniu się nóg…?
Rozwiązanie jest nieco hybrydowe. Po pierwsze, chromowane nogi stoją na dużych, gumowych zaślepkach. Stabilizują one całkiem solidnie położenie nóg nie tylko na powierzchni drewnianej, ale nawet na polerowanym kamieniu czy gresie. To pierwsza część hybrydy. Druga to właśnie tacka i jej mocowania, które w najgorszym razie zapobiegną całkowitemu rozjechaniu się nóg.
Po co to wszystko? Nogi tego statywu można rozłożyć bardzo szeroko, uzyskując stabilne podparcie. Jest to jednak nie zawsze wygodne ze względu na miejsce zajmowane przez taką konstrukcję, której przenoszenie – np. przez otwory drzwiowe – byłoby koszmarem. I tutaj właśnie z pomocą przychodzi zawiasowe mocowanie tacki, które pozwala złożyć nogi tak, że zajmują niewiele miejsca, utrzymując jeszcze niezbędną stabilność. Uzyskuje się to jednym ruchem, a przeniesienie i manewrowanie całym teleskopem staje się bardzo proste.
Szkoda tylko, że to stal, a nie aluminium. Statyw waży swoje, a przenoszenie go na mrozie bez rękawiczek jest niekomfortowe.
Montaż
Montaż azymutalny zastosowany w tym modelu oparty jest na bardzo popularnej w owym czasie konstrukcji. Jej warianty różniły się – poza obecnością lub brakiem mikroruchów w osi pionowej – drobnymi detalami stylistycznymi, takimi jak wygląd śrub blokujących pozycję tubusa itp. To samo rozwiązanie zastosowano w opisywanym poprzednio modelu Towa 60/700. Jak spisuje się ten montaż?
Bądźmy szczerzy – Japończycy zawdzięczają kilkadziesiąt lat panowania na rynku optyki użytkowej głównie umiejętności wyprodukowania stosunkowo tanio, stosunkowo dobrej jakości obiektywów achromatycznych. Zachodnim producentom trudno było sprostać ich konkurencji cenowej, udało się to właściwie dopiero producentom z Chin. To właśnie dobrej jakości obiektywy w dobrej cenie, obok konsekwentnie prowadzonego marketingu, były podstawą japońskiej dominacji. Jeśli chodzi o kategorię popularnego sprzętu jaką reprezentuje ten model, to ani montaże, ani tym bardziej statywy nie były nigdy mocną stroną tej produkcji.
O ile montaże paralaktyczne można najczęściej uznać za przynajmniej przyzwoite, o tyle ten bardzo popularny model montażu AZ jest zdecydowanie nieudany. Ruch w osi pionowej nie sprawia zwykle problemów, zwłaszcza jeśli jest to montaż wyposażony – jak tutaj – w ramię wodzące i mikroruchy. Zdarza się jednak, że obrotowy bolec poruszający ramieniem wodzącym ma tendencję do podnoszenia go w górę w niektórych pozycjach.
Natomiast próba ustawienia tubusa w osi poziomej ujawnia całą serię nieudolności kończących się tym, że montaż jest po prostu niestabilny. Po zablokowaniu pozycji tubusa, opada on często o pewien kąt w dół i trzeba „kontrować” to opadanie kręcąc ośką mikroruchów. Już sama ośka zawiera rodzaj łożyska obrotowego będącego źródłem luzów – o różnej skali, w zależności od egzemplarza i spasowania elementów tego „przegubu”. Luzy czynią bowiem z niego rodzaj przegubu, niweczącego każdą próbę usztywnienia i ustabilizowania konstrukcji i zmniejszającego momentami efektywność operowania pokrętłem.
Mógłbym wymieniać więcej tego typu niedociągnięć, ale powiem krótko: mimo dość atrakcyjnego wyglądu, montaż ten jest funkcjonalnie kiepski.
Wyciąg okularowy
Zastosowane tu rozwiązanie, spotykamy w wielu modelach tego producenta. Nawiązuje ono do popularnej dawniej metody polegającej na połączeniu wysuwanej ręcznie tulei z krótką zębatką. Pierwsza pozwala wstępnie ustawić ostrość, a zębatka z pokrętłem służy jedynie doprecyzowaniu ustawienia. Pomysł nie jest zły, pozwala bowiem uzyskać z reguły większy zakres ruchu wyciągu niż konstrukcje oparte wyłącznie na zębatce. Tutaj obawy budzić może niewielka średnica długiej, wysuwanej tulei. Od razu rodzi się pytanie, czy nie jest ona źródłem wewnętrznych odblasków obniżających kontrast? Okazuje się, że ze względu na przyzwoite wyczernienie i obecność bafla, świecenie nawet jasnym światem w obiektyw nie generuje odblasków.
Obiektyw
Teraz najważniejsze – jak instrument spisuje się optycznie? Jak ocenić jego obiektyw? Konstrukcja jest typowa dla obiektywów Towy: dublet achromatyczny ze szczeliną powietrzną. Zamiast foliowych przekładek mamy tutaj plastikowy pierścień dystansowy, utrzymujący kron i flint w odległości wyraźnie większej, niż przekładki.
Patrząc nań z zewnątrz widzimy od razu, że producent oszczędzał na warstwach antyrefleksyjnych, które są – ale skromne, najwyraźniej nie na wszystkich powierzchniach optycznych. I to jest główny mankament tego obiektywu. Pierwsze testy – głównie ziemskie – jakie miałem okazję przeprowadzić pokazują, że obiektyw rysuje bardzo ostro i precyzyjnie. Jednak pod względem jasności, a co za tym idzie również kontrastu, przegrywa ze wspomnianym modelem Towy Viking 60/700. Porównywałem ich obrazy przy tym samym powiększeniu i nieco jaśniejszy obraz z „Vikinga” daje od razu lepsze wrażenie, mimo że precyzja obrazów była porównywalna.
Na korzyść 12TE przemawia natomiast śladowa aberracja chromatyczna. Jest praktycznie niewidoczna nawet w tak wymagających warunkach jak obserwacja ciemnych gałęzi na tle jasnego nieba. Większość achromatów, także te najlepsze, pokaże w takiej sytuacji ślady przebarwień. Nawet jeśli obiekty, na które ustawimy ostrość wydają się „czyste”, elementy znajdujące się przed i za punktem ostrości ujawniają już z reguły charakterystyczne przebarwienia. Tracąc ostrość, ich obraz przybiera np. zielonkawy lub purpurowy ton. Korona drzewa, zawierająca dużo drobnych detali znajdujących się w różnych odległościach od obiektywu, jest do takich testów świetnym obiektem. Tasco 12TE-5 daje w tych warunkach obraz niemal wolny od przebarwień – nawet poza punktem ostrości. To dość niezwykła cecha jak na instrument z tej półki cenowej!
Podsumowanie
Kupiłem pod wpływem impulsu – i nie żałuję, mimo że instrument nie okazał się wybitny optycznie. Jest całkiem dobry, ale niepotrzebna oszczędność na warstwach antyrefleksyjnych nie pozwoliła mu zająć wśród moich klasycznych znalezisk miejsca na podium. Przyznam, że po pewnym czasie spędzonym przy renowacji tego teleskopu ujął mnie jednak pomysł, by w walce rozgrywającej się na sklepowych wystawach sięgnąć po argumenty stylistyczne.
Tasco 12TE-5 to całkiem fajny i sprawny instrument astronomiczny. Jest jednak również świadkiem i reprezentantem pewnej stylistycznej epoki, zabarwionej psychodelicznymi kształtami i kolorystyką, ale również fascynacją techniką – zwłaszcza kosmiczną – co znajdowało odzwierciedlenie w ówczesnym designie, architekturze, grafice użytkowej, filmie. Okazje się, że trend ten dosięgał nawet rynku astro-optycznego. Tasco 12TE-5 jest pokłosiem tych wpływów – to jego unikatowa cecha i wartość.
Dobrze, że ten teleskop trafił w moje ręce. Strach pomyśleć co by było, gdyby dopadł go Blofeld!
Zobacz także:
- Japoński refraktor Viking 60/700: reanimacja
- Polarex 114 60/900 trafia do poczekalni
- Royal Astro R-74: Król przybywa do Polski