T-620 nie jest nowym modelem Terminatora z przyszłości, ale leciwym refraktorem japońskim z lat 70-tych. Nazwa Carton większości miłośników astronomii mówi zapewne niewiele, bo jest to sprzęt stosunkowo rzadki, nawet wśród kolekcjonerów japońskich „klasyków”.
Pod własną banderą
Jednym z problemów na jakie natrafiają miłośnicy japońskiej astro-optyki starej daty jest poprawna identyfikacja producenta. Klasyczne japońskie teleskopy trafiały często do dystrybucji na Zachodzie i w USA pod markami własnymi lokalnych sieci handlowych. Informacja o producencie sprowadzała się w takich wypadkach do miniaturowego, enigmatycznego znaczka, umykającego uwadze większości użytkowników. Jednym z wyjątków była firma Carton Optics Company, sygnująca większość produkcji własną marką i logo.
Producenci tacy jak Towa czy Kenko ujawniali się na tabliczkach znamionowych niemal wyłącznie za pośrednictwem malutkiego okręgu z wpisaną literką T lub K. Być może polityka taka wynikała z faktu, że Japończycy zmuszeni byli iść na kompromisy i dostosowywać jakość swoich produktów do marketingowych i cenowych zachcianek zachodnich sieci handlowych, za które niekoniecznie warto było brać pełną odpowiedzialność?
W porównaniu z japońskimi potentatami takimi jak Towa, skala produkcji Carton Optics Company wydaje się znikoma. Dziś sprzęt tej marki pochodzący z lat 70-tych czy 80-tych jest bardzo rzadko spotykany. Wydaje się, że pozwoliło to uniknąć pułapek i kompromisów towarzyszących wielkim zamówieniom sieci handlowych i wielkiej skali produkcji. Teleskopy oznaczane we wcześniejszym okresie skrótem pełnej nazwy, czyli „C.O.C”, a następnie po prostu nazwą „Carton”, utrzymywały standard. Nawet jeśli w sprzedaży pojawiały się produkty pod marką własną sprzedawcy (np. Hilkin), były to z tego co mi wiadomo dokładnie te same modele, które sygnowano oficjalnie nazwą producenta. Optyka ze znaczkiem Carton uchodziła za markowy produkt wysokiej jakości – i tak traktowana jest do dzisiaj przez znawców japońskiej astro-klasyki.
Design w służbie astronomii
Carton T-620 to niewielki, ale bardzo zgrabny i wykonany dużą dbałością refraktor o średnicy 60 mm, ogniskowej 910 mm i światłosile 1:15, na montażu paralaktycznym. Model ten stanowił bazę dla kolejnych wersji, wśród których spotkać można model o ogniskowej 1000 mm, a także późniejszy model 'Comet Seeker’ (wprowadzony prawdopodobnie w latach 80-tych z okazji pojawienia się komety Halleya), o ogniskowej 710 mm.
Uwagę zwraca przede wszystkim montaż, a właściwie jego nowatorski jak na ówczesne czasy design. Już sam fakt, że ktoś w latach 70-tych postanowił uczynić z designu element przewagi konkurencyjnej, świadczy o nieszablonowym podejściu producenta, który pod tym względem wyprzedził o dobre 20 lat swoje czasy. Okazuje się, że nie jest to powierzchowny i czysto dekoratorski zabieg. Jak na dobry design przystało, atrakcyjna forma zwiastuje przemyślaną i udaną konstrukcję, dzięki której ten typ montażu ceniony jest i poszukiwany wśród koneserów do dzisiaj.
Aby uzyskać elegancki, minimalistyczny efekt, zrezygnowano z pokręteł lub uchwytów pozwalających regulować nachylenie montażu stosownie do szerokości geograficznej. Dostęp do śruby regulacyjnej możliwy jest dopiero z wykorzystaniem specjalnego klucza dołączonego do zestawu. Projektanci poszli niestety jeszcze dalej i dla zachowania spójności wizualnej postanowili ujednolicić pokrętła hamuców blokujących swobodny obrót montażu w obu osiach oraz łeb śruby zaciskowej w obejmie tubusa. Moim zdaniem jest to już ewidentny błąd projektowy – nadanie jednakowego wyglądu elementom pełniącym różne funkcje musi prowadzić do pomyłek i tak się właśnie dzieje w tym wypadku. Po ciemku nagminnie zdarza mi się mylić śrubę obejmy z hamulcami, co okazuje się dość uciążliwe. Dążenie do oszczędnej formy kazało też zapewne zrezygnować z alternatywnych, „kontr-pokręteł” mikroruchów. Szkoda, bo pokrętła tego typu (a przynajmniej jedno, w osi RA) bywają bardzo pomocne, zwalniając z konieczności przepinania prętów z pokrętłami tak, by znalazły się w zasięgu ręki.
Technika wentylacyjna w służbie optyki
Egzemplarz który dotarł do mnie z Niemiec dzięki uprzejmości Dietmara (dzięki Diddy!) wydawał się być w bardzo dobrym stanie. Rzeczywiście, większość elementów wymagała jedynie czyszczenia i drobnych zabiegów kosmetycznych. Zrezygnowałem nawet z rozbierania i przesmarowywania montażu, ponieważ działał nienagannie – płynnie, lekko i cicho. Jak wynika z dołączonej instrukcji, instrument znajdował się w ofercie sieci Neckermann i został zakupiony w 1976 roku.
Niemiłym odkryciem był jednak obiektyw. Typowy achromat ze szczeliną powietrzną musiał być wielokrotnie rozbierany, ponieważ separujące kron i flint przekładki foliowe były uszkodzone, a jednej właściwie już prawie nie było. Zawinił tu prawdopodobnie bardzo łatwy dostęp do obiektywu, zachęcający do eksperymentowania. Pierścień dociskowy umieszczony jest na zewnątrz obiektywu, a jego odkręcenie nie wymaga specjalistycznego sprzętu, takiego jak klucz palcowy… Całe szczęście, że nie doprowadziło to do uszkodzenia powierzchni soczewek!
Nie było rady – obiektyw został rozebrany, wyczyszczony, a nowe przekładki wykonałem tak, aby uniknąć klejenia ich do powierzchni optycznych. Zamiast tego klejone są do bocznych powierzchni flintu. Warto w takich wypadkach sprawdzić, czy dodatkowa grubość folii nie sprawi, że soczewka utknie w celi bez nawet minimalnego luzu. Taka sytuacja może prowadzić do powstania naprężeń – i z czasem zniekształceń geometrii soczewki, uciskanej zbyt mocno podczas zmian temperatury.
Dla średnicy obiektywu 60 mm zaleca się grubość przekładek rzędu 0,1 mm. Ciężko taką wartość zmierzyć nie mając odpowiedniego sprzętu. Ja takiego nie miałem, oszacowałem grubość przekładki wykonanej z samoprzylepnej folii aluminowej do uszczelniania instalacji wentylacyjnych (2 warstwy) na oko.
Stan oryginalnych przekładek świadczący o tym, że obiektyw był rozbierany, nie dawał pewności, że wzajemny układ soczewek jest oryginalny. Po złożeniu obiektywu okazał się on jednak znakomity pod względem precyzji detalu i kontrastu. Nieco gorzej jest z jego jasnością, co spowodowane jest brakiem warstw antyrefleksyjnych na niektórych powierzchniach. Trudno zrozumieć tego typu oszczędność w wypadku instrumentu astronomicznego, jednak jest to często spotykany w tamtym czasie mankament.
Czyścimy, składamy i przeglądamy…
Po wyczyszczeniu wszystkich elementów, wyretuszowaniu ubytków farby na elementach drewnianych i wypolerowaniu metalowych części lakierowanych, przyszedł czas na złożenie teleskopu i pierwsze testy.
Prezentuje się on pięknie, co jest głównie zasługą dobrze zaprojektowanego, wyróżniającego ten model montażu. Mechanicznie teleskop jest bardzo sprawny i niezawodny. Nawet podzespoły sprawiające tradycyjnie kłopoty w innych modelach, takie jak zaciskowa obręcz mająca blokować (najczęściej nieskutecznie) okulary i akcesoria w tulei wyciągu, tutaj działa bez zarzutu. Świetnie spisujący się montaż sprawił mi jednak nieco zawodu w zimie. Oryginalny smar okazał się nieprzystosowany do niskich temperatur, w których zastyga utrudniając korzystanie z mikroruchów. Czeka mnie z tego powodu rozebranie i przesmarowanie montażu.
Oryginalny zestaw zawierał prawdopodobnie aż 5 okularów w standardzie 0,965”, kątówkę, pryzmatyczny moduł prostujący obraz, soczewkę Barlowa oraz ekran słoneczny. W moim egzemplarzu zachował się niestety tylko jeden z pięciu okularów (H-20), brakuje także kultowej lampki spotykanej w wielu modelach klasycznych teleskopów japońskich, mocowanej do tacy na akcesoria. To akurat mnie nie dziwi – lampka okazuje się stanowić przedmiot pożądania tak atrakcyjny, że znam kolegów którzy kupili cały teleskop tylko ze względu na ten niepozorny gadżet…
Instrument wyposażony jest w dobrej jakości 30 mm szukacz, wyglądający na bliźniaczy w stosunku do szukaczy spotykanych w niektórych modelach Kenko czy nawet Royal Astro. Dodajmy, że przyzwoity szukacz jest uznawany za jeden z sygnałów pozwalających łatwo odróżnić sprzęt wyższej klasy od teleskopów zwanych przez Amerykanów pogardliwie department store telescope. Wprawdzie model ten trafiał do sprzedaży w sieciach handlowych, ale nie nosi cech produktu stworzonego z myślą o tego typu dystrybucji i jego ekonomicznych ograniczeniach.
Pierwsze światło
Po wyczyszczeniu i wymianie przekładek, obiektyw odwdzięczył się pięknymi, precyzyjnymi obrazami o wysokim kontraście. Podczas pierwszych obserwacji Księżyca z zaskoczeniem odnotowałem niemal całkowity brak aberracji chromatycznej, która widoczna bywa na krawędzi tarczy oraz zabarwia cienie księżycowych kraterów. Tutaj cienie pozostają czarne, bez śladów przebarwień. Obserwacje prowadziłem z użyciem kilku okularów, w tym dobrej jakości ortoskopowego Zeissa O-10 (10 mm). Z dołączoną do zestawu soczewką Barlowa uzyskałem powiększenie ponad 180x, przy którym obraz pozostał precyzyjny i ostry. Sama soczewka okazała się niestety typowa dla ówczesnych konstrukcji. Długa tuleja o małej średnicy daje mimo wyczernienia duże wewnętrzne odblaski i praktycznie nie nadaje się do obserwacji obiektów tak jasnych jak Księżyc.
Ważną dla mnie cechą obiektywu jest łatwość ustawienia ostrości, którą tutaj osiąga się szybko, bez konieczności ciągłego manewrowania wyciągiem. Sądzę, że tego typu duża tolerancja charakteryzuje obiektywy dobrej jakości. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że – co dziwne – nawet gorszym obiektywom zdarzają się „przebłyski” dobrego, precyzyjnego obrazu, który pojawia się w specyficznych konfiguracjach położenia oka w stosunku do okularu, a chyba także odpowiedniego układu mas powietrza, stanowiących przecież także rodzaj elementu optycznego współtworzącego obraz. Doczekanie się przyzwoitego obrazu przy słabszym obiektywie bywa możliwe, ale jest praco- i czasochłonne. Ten teleskop wystarczy skierować na wybrany obiekt, ustawić ostrość – i można cieszyć się pięknym, soczystym i ostrym obrazem, stosunkowo mało podatnym na kaprysy seeingu!
Klasyczne F15 i cyfrowa astrofotografia
Testom fotograficznym można łatwo zarzucić że nie są miarodajne, bo wpływ na efekty ma zarówno kamera jak i sposób obróbki zdjęć. Jest to jednak szansa na podzielenie się wynikami i pokazanie efektów. Jeśli zachować pewien reżim i powtarzalność technologiczną, fotografia daje także możliwość porównania wyników dla różnych instrumentów. Jak wypada Carton T-620 w takich testach? Oceńcie sami – pełen raport prezentujący wyniki kolejnych sesji obserwacyjnych przeprowadzonych przeze mnie w czerwcu 2021 r. znajdziecie tutaj, a na zachętę jedno z wykonanych w ramach tego eksperymentu zdjęć:
W trakcie czerwcowej sesji obserwacyjnej wykonałem także porównawcze zdjęcia z użyciem dwóch konkurencyjnych japońskich „klasyków” o tych samych parametrach (Towa 6305-N oraz Polarex 114). Materiał z tych testów znajdziecie tutaj.
Podsumowanie
Obserwując poczynania japońskich producentów na przestrzeni lat 50-tych i 60-tych, aż po schyłek ich panowania na rynku optyki użytkowej w latach 90-tych, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że swój sukces zawdzięczali głównie wysiłkowi marketingowemu włożonemu w promowanie japońskiej optyki w początkowym okresie rynkowej ekspansji.
Drugim składnikiem, który zapewnił im ponad 40 lat dominacji były świetne obiektywy achromatyczne ze szczeliną powietrzną. Podobnych produktów w zbliżonej cenie nie był wówczas w stanie zaproponować przemysł zachodni. Moim zdaniem w dłuższej perspektywie oparcie sukcesu na tych dwóch czynnikach uśpiło japońskie firmy, które z czasem przestały poszukiwać nowych rozwiązań, zadowalając się tym co wypracowano na samym początku walki o zawojowanie zachodnich rynków. Po latach okazało się to jedną z przyczyn wyparcia japońskich producentów przez chińską konkurencję.
Na tym tle C.O.C. stanowi pozytywny wyjątek. Widać, że producent szukał pomysłów na wybicie się ponad przeciętny, japoński standard II połowy XX w. Nie chodzi tu o spektakularne zmiany – a raczej o dbałość o szczegóły, której spodziewalibyśmy się właśnie po produktach z kraju kwitnącej wiśni. To co u innych producentów działa kapryśnie – tutaj jest niezawodne. To co się obluzowuje – tutaj trzyma jak należy. Widać namysł i uwagę, zamiast automatycznego powielania wzorców…
Są to cechy, które spotkamy w markowych modelach teleskopów japońskich znacznie wyższej klasy. Obcując z tym instrumentem czujemy że, to produkt japoński, pod którym Japończycy zdecydowali się z podpisać. I wiecie co? Wcale mnie to nie dziwi!
Zobacz także:
- Catron T-620 60/900 mm: testy fotograficzne
- Carton , Towa, Unitron/Polarex: test fotograficzny „klasyków” 60 mm
- Polarex 114 60/900 trafia do poczekalni
- Royal Astro R-74: Król przybywa do Polski
- Japoński refraktor Viking 60/700: reanimacja