W lutym tego roku na AstroSOR trafił kolejny pacjent wyłowiony z czeluści internetu, w których miał mizerne szanse na znalezienie schronienia i opieki. Niewielki teleskop 60/415 mm pochodzący z końca zeszłego wieku nie jest typowym przykładem „długich vintage’owych refraktorów japońskich”, których jestem miłośnikiem. Jednak jak się dalej przekonamy, sytuacja nie jest aż tak beznadziejna, jak mogłoby się początkowo wydawać…
Moją uwagę zwróciło przede wszystkim bogate wyposażenie i akcesoria w standardzie 0,965”, wśród których znalazły się dwa okulary H-6 i H-20, filtry księżycowy i słoneczny, kątówka 90 stopni, soczewka Barlowa 2x, pryzmatyczna przystawka prostująca obraz oraz – co rzadkie – złączka fotograficzna 0,965” do t-ringu. Całość zapakowana jest wraz z teleskopem w elegancki kuferek z wypełnieniem piankowym. Kupiony przeze mnie zestaw zawierał dodatkowo aluminiowy statyw fotograficzny ROWI 6165 VF. Trafiłem na niego szukając właściwie kątówki 0,965”, a wyszedł na koniec zakup całego teleskopu. No cóż – zdarza się!
Cechą wyróżniającą ten model na tle produkcji dominującej przed laty na rynku refraktorów jest niewątpliwie światłosiła wynosząca 6,9. Rzuca to pewne światło na wiek i genezę tego modelu, który według relacji znalezionej na jednym z niemieckich forów astronomicznych, miał zostać wprowadzony na rynek z okazji pojawienia się komety Halleya w 1986 roku. Nie mam pojęcia czy jest to prawda. Mój egzemplarz został zakupiony pierwotnie w 1996 roku w okolicach Norymbergi, będącej siedzibą producenta – firmy Eschenbach.
Rusza śledztwo
W sieci ciężko jest znaleźć jakiekolwiek informacje na temat tego refraktora, pomimo że jest to do dziś model stosunkowo często pojawiający się na portalach ogłoszeniowych. Śledztwo na temat jego pochodzenia ruszyło z miejsca dopiero niedawno, gdy trafił do mnie refraktor Vixen Sky Scope 60L. Szybko okazało się wówczas, iż rzekomy Niemiec jest w rzeczywistości Japończykiem. Charakterystyczna, plastikowa oprawa obiektywu, szukacz, oprawy okularów – to wszystko jest w obu wypadkach identyczne. Deklarowana średnica obiektywu wynosi 60 mm, jednak rzeczywista średnica czynna obu teleskopów sięga 65 mm. Pokrętła wyciągu okularowego Novaluxa 415 są identyczne jak w krótkich refraktorach Tasco 9VR i 10VR, będących również produktem Vixen, pochodzącym najprawdopodobniej właśnie z pierwszej połowy lat 80-tych – i również dedykowanym obserwacjom komety Halleya.
A zatem – może nie długi, ale jednak Japończyk! Wygląda na to, że niemiecki Eschenbach dołączył swego czasu do pokaźnej listy firm, które oferowały japońską optykę użytkową pod własną marką.
Czas na ratunek
Niestety – wiek zrobił w tym wypadku swoje. Egzemplarz był mocno sfatygowany, brudny, a dotyczyło to także optyki, która była bardzo mocno zagrzybiona. Ślady infekcji widoczne były nie tylko między soczewkami głównego obiektywu, ale także na elementach optycznych szukacza i niektórych akcesoriów.
Obiektyw wymagał w takiej sytuacji rozebrania i ponownego złożenia. Szczerze mówiąc pierwszy raz zetknąłem się z tak mocno zagrzybioną optyką. Wczepioną w powierzchnię soczewek grzybnię udało mi się usunąć dopiero stosując zwykłe mydło i bieżącą ciepłą wodę, pod którą „wałkowany” delikatnie palcem i z użyciem mydła grzyb stopniowo zrolował się w elastyczną błonę, która zeszła ze szkła. Po tego typu operacji warto obejrzeć efekty pod dobrą lupą. W moim wypadku ujawniła ona mikroskopijne pozostałości grzybni, soczewki trafiły zatem ponownie pod wodę z mydłem.
Obecność grzyba stwarza ryzyko, że naruszył on warstwy antyrefleksyjne, „wyjadając” opalizujące ślady widoczne pod pewnymi kątami. Pozostałe po pierwszym myciu ślady grzybni dawały taki właśnie efekt, jednak znikł on po ponownym czyszczeniu. Optyka zdezynfekowana na koniec octem (kwaśny odczyn ma działanie grzybobójcze) oraz izopropanolem, nie nosi najmniejszych śladów infekcji.
Teleskop i akcesoria zostały rozebrane i wyczyszczone. Wymieniłem smary w wyciągu, który smaru nie widział już chyba od bardzo dawna – wnętrze tubusa zasypane było całe opiłkami metalu… Przywróciłem też funkcjonalność ruchomym elementom statywu, które były niekiedy tak pozacierane, że praktycznie nie dawały się poruszyć.
Nie wiem czy statyw wchodził oryginalnie w skład zestawu. Teleskopy Novalux 415 widuje się z bardzo różnymi modelami statywów, jednak zawsze są to statywy fotograficzne. Tubus może być mocowany za pomocą standardowej śruby fotograficznej 1/4” bezpośrednio do stolika lub – jak w wypadku statywu ROWI 6165 VF – za pośrednictwem szybkozłączki.
Ostatecznie sprzęt został przywrócony do pełnej użyteczności, a po dość zniechęcającym wrażeniu jakie robił początkowo nie został najmniejszy ślad. Refraktor okazał się bardzo wdzięcznym i poręcznym narzędziem o dużych możliwościach konfigurowania akcesoriów.
A tak odwdzięczył się ten japoński maluszek pod niemiecką marką – zaraz po zakończeniu prac zrobiłem kilka próbnych ujęć Olympusem E-410. Uważam, że jak na prosty, achromatyczny obiektyw, Novalux 415 spisuje się świetnie. Zważywszy na dużą światłosiłę, aberracja chromatyczna wydaje się być bardzo dobrze skorygowana. Dość grube ziarno na zdjęciach to zasługa matrycy w Olympusie:
Mój egzemplarz pochodzący prawdopodobnie z połowy lat 90-tych opuścił fabrykę zbyt późno, by widzieć kometę Halleya. Sprawdził się natomiast świetnie podczas tegorocznego spotkania z kometą Neowise. Gdy trzeba było zorganizować szybko stanowisko obserwacyjne o godzinie trzeciej nad ranem, niewielkie gabaryty i poręczny statyw, pozwalający zmniejszyć jednym ruchem rozstaw nóg i bez przeszkód pokonywać wąskie przejścia, okazały się nieocenione. Co za ulga w porównaniu z dźwiganiem mojego standardowego setupu, ważącego dobrze ponad 20 kg…!
I co? Prawda, że ci japońscy Niemcy potrafią być całkiem sympatyczni?
Zobacz także:
Dzięki temu wpisowi poznałem historię teleskopu, który udało mi się znaleźć na strychu 😀
Bardzo się cieszę – i z tego, że odkrył Pan z tego co wiem z korespondencji nowe, piękne hobby, i z tego, że kolejny „klasyk” został wyrwany z objęć entropii i uratowany. Oby służył i pokazał jak niesamowitą przygoda może być astronomia!