Chyba najbardziej frapującym elementem tego wspaniałego teleskopu jest montaż paralaktyczny. Archaiczna konstrukcja zadziwia nietypowym wyglądem, przywodzącym na myśl kapsułę kosmiczną lub reaktor jądrowy, rodem z pierwszych powieści science-fiction Stanisława Lema.
Uwagę zwraca też stopień komplikacji i olbrzymia liczba części, z których zbudowano tę niezwykłą konstrukcję. Montaż składa się z około 100 elementów! Już samo rozebranie go stanowi pewne wyzwanie, zwłaszcza że zastosowano tu szereg nietypowych, czasem zaskakujących pomysłów, które nie były kontynuowane w późniejszych montażach typu „GEM”.
Czyszczenie takiej ilości podzespołów ze złogów twardniejącej mazi będącej niegdyś smarem wymagało cierpliwości. Środek ten, niewymieniany chyba od nowości, usuwałem stosując benzynę lakową White Spirit, a bardziej oporne miejsca czyściłem za pomocą olejów i aerozolu WD-40, pomagając sobie także izopropanolem, a nawet zwykłym mydłem. Na szczęście zarówno czarny lakier jak i nadruki na pierścieniach deklinacji i rektascensji okazały się całkowicie odporne na działanie wszystkich tych środków.
Konstrukcja montażu
Jak wiele montaży paralaktycznych z wczesnych lat powojennych, mikroruchy pozwalają na nieograniczony obrót w osi rektascensji. W osi deklinacji musimy zadowolić się jedynie tym na co pozwala stosunkowo krótki odcinek ślimaka mikroruchów, po którym porusza się ramię obracające odlew trzymający tubę optyczną. W osi rektascensji natomiast, ukryty w obudowie mimośrodowy ślimak porusza mosiężnym pierścieniem z zębatką. Pozwala to na nieograniczone kręcenie prętem mikroruchów. Swobodny obrót pierścienia można zablokować hamulcem dociskowym, co pozwala rozpocząć obracanie w stosunku do niego zewnętrznego odlewu przy użyciu mikroruchów.
Wygodnym rozwiązaniem jest zapewnienie możliwości obracania całego montażu w osi pionowej. Bardzo ułatwia to prawidłowe ustawienie osi rektascensji, bez konieczności manewrowania statywem. Montaż wyposażony jest w małą poziomicę wodną i jeśli nie liczyć jej szybki, pokręteł mikroruchów i osłonki śruby podtrzymującej montaż pod odpowiednim kątem, wykonany jest w całości z metalu.
Szmery i smary
Stosunkowo prosta koncepcja została jednak wcielona w życie w nader skomplikowany sposób. Już sama ilość fibrowych podkładek, z których niektóre stykają się ze sobą powodując mimo obfitego smarowania nieprzyjemne odgłosy szurania i wrażenie oporu, jest raczej niespotykana w znacznie prostszych rozwiązaniach, jakie pojawiły się w późniejszych latach 60-tych. Wyregulowanie tej skomplikowanej konstrukcji i doprowadzenie do wyeliminowania luzów oraz pełnej płynności ruchów jest zadaniem karkołomnym, co potwierdzają koledzy z USA mający z tym modelem wieloletnie doświadczenia. Wymaga to m.in. eksperymentowania z użyciem dodatkowych podkładek dystansowych, tak aby zapewnić stosunkowo swobodny obrót, a jednocześnie stabilność osiową. Po wymianie smaru na wysokiej jakości smar silikonowy udało mi się uzyskać prawidłową pracę montażu, zapewniającą bezproblemowy obrót w obu osiach bez blokowania się w szczególnie obciążających pozycjach tubusa.
Nie było to jednak łatwe, a efekt budzi pewien niedosyt ze względu na wspomniane fibrowe podkładki, których wzajemne tarcie daje o sobie jednak nieco znać. Działa prawidłowo – ale nie można powiedzieć że bezszelestnie. Sytuacji nie polepsza zaskakujący mankament tego montażu – długość pręta przeciwwagi, a także sama przeciwwaga są tak dobrane, że nawet przy maksymalnym wysunięciu nie da się w pełni zrównoważyć tubusa. Przeciwwaga nie równoważy, a jedynie pomaga zrównoważyć. A wystarczyłby nieco dłuższy odcinek pręta… Być może uświadomienie sobie tego wymagało kilku kolejnych lat, w trakcie których doskonalono konstrukcję montaży paralaktycznych znacznie je upraszczając i ułatwiając uzyskanie płynnego i bezszelestnego ruchu?
Niewykluczone, że tajemnica regulacji tego montażu tkwi w smarze o odpowiednich parametrach, przede wszystkim gęstości. Końcowy efekt można jednak ocenić dopiero po wykonaniu całej roboty, złożeniu montażu i pełnym obciążeniu przeciwwagą i tubą optyczną. Praca przy czyszczeniu i wymianie smaru trwała dobrych kilka wieczorów – to zdecydowanie za dużo aby bawić się w eksperymenty z różnymi rodzajami smarów. Zwłaszcza, że musiałem ją w sporej części powtórzyć z powodu niewłaściwego umieszczenia jednej z fibrowych podkładek. Okazało się, że ten niepozorny błąd, który powtórzyłem po kimś kto rozbierał to urządzenie przede mną, doprowadzał do całkowitego blokowania się obrotu w osi rektascensji pod pewnymi kątami. Aby dostać się do tej podkładki trzeba było rozebrać niemal cały montaż.
Na koniec czarny lakier został wypolerowany z użyciem likwidującej mikro-rysy pasty Tempo. Montaż wymagał także kosmetycznych napraw i korekt estetycznych, takich jak odtworzenie czarnego wypełnienia logo 'ROYAL TOKYO’ znajdującego się na licu śruby blokującej kąt nachylenia osi rektascensji. Użyłem do tego celu zwykłej farby akrylowej, która pozwala łatwo korygować błędy i usunąć nadmiar farby podobnie jak np. tempera, a po wyschnięciu staje się całkowicie wodoodporna. Zabieg był bardzo prosty – naniosłem farbę małym pędzelkiem nie dbając specjalnie o precyzję, a następnie wyczyściłem lico wacikiem pozostawiając farbę w zagłębieniach. Montaż odzyskał od razu swój królewski status 🙂
Podsumowanie
Wysiłek włożony w wyprodukowanie tego urządzenia, wyrażający się choćby liczbą użytych tu części, robi wrażenie. Dziś takie przedsięwzięcie byłoby prawdopodobnie nie do obrony z ekonomicznego punktu widzenia. Mimo wszystko rozwiązanie to wydaje się nie do końca przemyślane, zawiera elementarne błędy designerskie takie jak choćby kolizje elementów w niektórych pozycjach czy ukrycie istotnych elementów regulacyjnych w sposób wymagający daleko idącego demontażu urządzenia.
Wątpliwości budzi użycie dużej liczby fibrowych podkładek, które zdają się utrudniać uzyskanie cichej i płynnej pracy montażu. Wszystkie te mankamenty zostały skutecznie wyeliminowane w modelach trafiających na rynek w kolejnych latach, jednak ta pochodząca z końca lat 50-tych, skomplikowana konstrukcja, oferowana była jeszcze do lat 70-tych występując nie tylko w klonach R-74 sygnowanych marką Tasco lub Sades, ale także w nieco rozbudowanych mutacjach oferowanych w USA jako modele oznaczone logo sieci Sears.
Zapraszam na 1. część relacji poświęconą renowacji tuby optycznej, wyciągu i drewnianego statywu oraz odcinek 3. poświęcony niespodziankom towarzyszącym czyszczeniu optyki:
Zobacz także:
- Royal Astro R-74: Król przybywa do Polski
- Royal Astro R-74: pierwsze światło i testy fotograficzne
- Polarex 114 60/900 trafia do poczekalni