Wydaje się naturalne, że kierujemy najczęściej swe instrumenty w okolice terminatora. To tam rozgrywa się najbardziej dramatyczny i widowiskowy spektakl świateł i cieni, rysujących w sposób niezwykle sugestywny rzeźbę księżycowej powierzchni. Chciałbym się zatrzymać na chwilę nad tymi dwoma określeniami. „Niezwykły” i „sugestywny” – to brzmi zachęcająco i atrakcyjnie. Czy ta niezwykłość i sugestywność nie idą jednak za daleko? Mówiąc kolokwialnie: czy nie przyprawiamy naszemu Srebrnemu Globowi gęby?
Jeśli sięgniemy po stare ryciny przedstawiające wyobrażenia na temat księżycowych pejzaży, okaże się że wszystkie one przedstawiają formacje o wyjątkowo ostrej budowie. Strome zbocza i postrzępione grzbiety to dokładnie to, co podpowiada nam wyobraźnia gdy obserwujemy niezwykłą grę cieni w rejonie terminatora. Jednak takich widoków nie spotkamy podczas spaceru na Księżycu! Podobno te fałszywe wyobrażenia na temat charakteru formacji księżycowych stały się nawet powodem problemów ze zidentyfikowaniem przez astronautów lądowiska podczas jednej z misji Apollo…
Niezwykłość i sugestywność teatru cieni jaki obserwujemy w okolicach terminatora bywa zatem myląca, a czasem nawet niebezpieczna! Moje dzieciństwo przypadło na czasy podboju kosmosu i pierwszych misji księżycowych. Należę do pokolenia, którego wyobrażenia o księżycu kształtowały pierwsze zdjęcia docierające na Ziemię z księżycowej orbity. W niczym nie przypominały one dramatycznych, kontrastowych obrazów obserwowanych przez teleskopy podczas księżycowych wschodów i zachodów Słońca. Moją uwagę zwracała dziwna, delikatna świetlistość księżycowej powierzchni, która wydawała się być zrobiona z jakiegoś przedziwnego, nieznanego na Ziemi materiału. Delikatność i światło – to są moje pierwsze, najsilniejsze skojarzenia z Księżycem, nie mające nic wspólnego z ostrością i cieniem – tak chętnie eksponowanymi przez nas (przeze mnie również!) na fotografiach.
Na szczęście nie jesteśmy na nie skazani. Uwielbiam fotografować księżycową powierzchnię z dala od terminatora, gdy oświetlona jest pod znacznie większym kątem. Zaczyna ona wówczas ujawniać tę delikatną świetlistość, która do dziś powoduje u mnie dreszcz emocji jaki towarzyszy spotkaniu z Nieznanym. Trzeba uczciwie powiedzieć, że taka fotografia jest trudna – trudniejsza niż zdjęcia kontrastowo zarysowanych obiektów wzdłuż terminatora. Atrakcyjne pokazanie obiektów które są słabo widoczne ze względu na charakter oświetlenia udaje mi się rzadko. Tym razem udało mi się chyba jednak uchwycić to, co stanowi dla mnie kwintesencję Księżyca. Jest tu trochę delikatności, trochę potęgi i trochę tajemnicy. Jest niezwykłe światło. I może jest też odrobina mojego dzieciństwa…