Logo SYW jest słabo rozpoznawalne wśród pasjonatów astronomii. Yamamoto Seisakusho Co. Ltd. – czyli pełna nazwa tego cenionego przez koneserów producenta – jest jeszcze mniej znana. Sygnowane znakiem SYW teleskopy są trudno dostępne nawet na Zachodzie, gdzie trafiały w latach świetności firmy. Tym rzadziej można spotkać je w Polsce. A jednak całkiem niedawno pojawiły się u nas dwie kolejne oferty sprzedaży refraktorów SYW 60/800 mm. Pierwszą udało mi się zignorować. Jednak obok drugiej nie mogłem przejść obojętnie…

Ku mojemu rosnącemu zaskoczeniu, ostatnie ogłoszenie o sprzedaży tego wyjątkowego refraktora nie wzbudziło widocznego zainteresowania. Minął miesiąc od czasu gdy pojawiło się na jednym z portali ogłoszeniowych. Tymczasem anons o tej ofercie, zamieszczony w dziale Teleskopy Klasyczne na forum Astromaniak.pl, nie doczekał się nawet jednego komentarza.

Tego było już za wiele! Sytuacja robiła się coraz bardziej oczywista: ten teleskop po prostu czeka aby zająć należne mu miejsce w mojej Kolekcji Japońskich Teleskopów Klasycznych! Jesteśmy sobie przeznaczeni – a czy można walczyć z przeznaczeniem? Zwłaszcza, że miła i życzliwa właścicielka wybierała się akurat samochodem na wycieczkę do Krakowa! Rozumiecie, że dłużej nie mogłem ignorować tych wszystkich znaków…

Stan zachowania

Kiedy pokazałem to znalezisko kolegom z USA na forum Cloudynights, jeden z nich skomentował je tak:

The sort of find that gives you goose bumps. A time capsule being opened.

I faktycznie – trudno było nie poczuć gęsiej skórki i przypływu adrenaliny, gdy po podniesieniu wieka skrzyni moim oczom ukazał się 50-letni instrument w stanie niemal fabrycznym! Minimalne ślady na lakierze uchwytów tacki na akcesoria świadczyły o tym, że zestaw był wprawdzie składany, ale musiał być używany krótko lub bardzo sporadycznie. Potwierdziła to właścicielka, według której sprzęt został zakupiony przed laty przez osobę mieszkającą we Włoszech, która następnie powróciła na stałe do Polski. Wraz z teleskopem – którego jednak praktycznie nie używała.

CA-60 time capsule unboxing…

Sprzęt wymagał oczywiście rozebrania na części i gruntownego wyczyszczenia. Dotyczyło to także obiektywu, który po tym serwisie wygląda jak nowy, bez najmniejszej skazy. Początkowo wydawało mi się, że na jednej z powierzchni znajduje się niewielkie ognisko grzyba, ale nawet jeśli tam był, to się zmył – nie pozostawiając najmniejszego śladu.

Nie widzę potrzeby wymiany smaru w montażu, który działa bez zarzutu, natomiast wymieniłem smar w wyciągu okularowym. Nie dlatego, że stary stracił właściwości, ale raczej z chęci wyczyszczenia chromowanej tulei wyciągu, która była dość mocno ubrudzona kleistymi, tłustymi śladami.

Jeśli chodzi o braki czy uszkodzenia, to brakuje jednego okularu, a plastikowa rączka skrzyni transportowej jest połamana. Na razie ją po prostu usunąłem.

Wiek teleskopu

Dobrym wskaźnikiem wspomagającym datowanie starych teleskopów japońskich są naklejki „PASSED JTII” mające poświadczać spełnienie branżowych norm jakościowych. Zmieniały one z biegiem lat wygląd i na tej podstawie można określić w przybliżeniu kiedy instrument trafił do dystrybucji. Widoczna na wyciągu owalna, srebrna naklejka z czerwonym nadrukiem stosowana była w latach 1973-1976.

Na lata 70-te wskazują również styropianowe wypraski znajdujące się w skrzyni, a także elegancki statyw o zaokrąglonych nogach. Wcześniejsze egzemplarze wyposażane były standardowy statyw z nogami o kwadratowym/prostokątnym przekroju.

Konstrukcja, parametry, akcesoria

CA-60 to klasyczny achromat 60/800 mm ze szczeliną powietrzną i foliowymi przekładkami separującymi kron i flint w obiektywie, umieszczony na znakomitej jakości montażu azymutalnym z mikroruchami w obu osiach.

Montaż był dla mnie kolejnym po stanie zachowania, bardzo pozytywnym zaskoczeniem. W porównaniu z montażami AZ spotykanymi w większości popularnych japońskich modeli z tamtych lat, konstrukcja jest niezwykle stabilna, precyzyjna i po prostu – niezawodna. Co ważne, mikroruchy wykonują w obu osiach pełen obrót 360 stopni. Górują tym zdecydowanie nad rozwiązaniami ograniczonymi zasięgiem ramienia wodzącego (lub gwintu, jak w NRD-owskich montażach paralaktycznych Zeiss Telementor).

Pewnym problemem jest oś pozioma. Nie ma tu przeciwwagi i szans na skuteczne zbalansowanie tubusa, który może w każdej chwili opaść, uderzając o montaż lub statyw. Z tego powodu montaż musi być wyregulowany tak, aby nawet po odblokowaniu hamulca, stawiał w tej osi pewien opór. Jest to rozwiązanie nie do końca „czyste ideowo”, ale od strony praktycznej niewielka różnica oporu na obu pokrętłach nie ma znaczenia. W osi pionowej problemu rzecz jasna nie ma, nie posiada ona nawet hamulca. Konstrukcja sprawuje się świetnie, jest przewidywalna i pod względem wygody nie ustępuje ówczesnym montażom paralaktycznym. Wypada żałować, że nie stała się w tamtych latach standardem!

Wyciąg okularowy to konstrukcja oparta o tuleję o średnicy 1,5 cala, znaną z teleskopów Kenko czy Royal Astro. Pewnym mankamentem jest brak filcowych wkładek. Tuleja porusza się wzdłuż metalowych prowadnic, więc do wyboru pozostaje nasmarowanie ich i zgoda na brudzenie tulei lub pogodzenie się z pojawieniem się z czasem zarysowań na chromowanej powierzchni.

W zestawie znajdują się 3 okulary w standardzie 0,965” (HM6, HM12.5 oraz H20) dające dobrej jakości obraz, choć oczywiście bardzo ograniczone pole widzenia, typowe dla okularów Huygensa. Okular 20 mm należy jednak do tej kategorii fatalnych konstrukcji, w których każdy pyłek na pierwszej soczewce (kolektywie) staje się widoczny w polu widzenia. Spędziłem sporo czasu na próbach wyczyszczenia tej soczewki, ale bez komory bezpyłowej wydaje się to walką z wiatrakami. Już w momencie ponownego montażu soczewki w okularze ujawnia się na niej pewne zapylenie…

Czwartego okularu brakuje – nie wiem jakie miał parametry. Zestaw akcesoriów uzupełnia niezłej jakości achromatyczna soczewka Barlowa, pryzmatyczna kątówka 90 stopni oraz lornetkowy moduł pryzmatyczny prostujący obraz. Układ styropianowych kształtek nie wskazuje na to, że w zestawie był oryginalnie ekran słoneczny, choć nie mogę tego wykluczyć.

Statyw to stosunkowo rzadko spotykany wzór o zaokrąglonych elementach i dolnych nogach o okrągłym przekroju. Pomalowany jest w chętnie stosowany przez producentów japońskich sposób, polegający na wstępnym nałożeniu warstwy przezierającego białego podkładu. Następnie pokrywano go lakierem koloryzującym. Pozwalało to rozjaśnić i scalić kolorystycznie elementy drewniane, uzyskując efekt przypominający nieco bambus. W rzeczywistości drewno jest ciemnobrązowe i wygląda na mahoń. Jest to bardzo efektownie wyglądająca konstrukcja, a drewno przy tym sposobie malowania robi wrażenie, jakby dopiero co opuściło tartak.

Całość wraz z teleskopem i montażem jest niezwykle lekka. Pewnym mankamentem jest fakt, że uchwyty trzymające tackę na akcesoria nie pozwalają na regulację rozstawu nóg, a ten jest dość spory. Mimo lekkości zestawu, utrudnia to przenoszenie.

Firma pana Yamamoto

Zatrzymajmy się na chwilę przy mało znanym producencie. Według informacji które udało mi się zebrać, firma pana Yamamoto była niewielkim przedsiębiorstwem zatrudniającym zaledwie kilka osób. Działała od 1965 do (prawdopodobnie) 1985 roku, zajmując się projektowaniem i produkcją instrumentów astronomicznych. Wspominałem już, że w modelu CA-60 spotykamy wyciąg okularowy znany z teleskopów Kenko czy Royal Astro. Podobnych analogii jest w wypadku teleskopów SYW znacznie więcej – dotyczą choćby elementów montaży, pokręteł mikroruchów, statywów, a zapewne również obiektywów. Wynika to z faktu, że produkcja pana Yamamoto opierała się na podwykonawcach i częściach pochodzących od zewnętrznych dostawców.

Produkty z logo SYW trafiały do sprzedaży najczęściej pod markami własnymi sieci handlowych, a nawet innych producentów sprzętu astronomicznego (PERL, SNS, MILO, PERFEX, YOSCO, ATCO, MAYFLOWER, CARTON itp.). Dziś teleskopy te pojawiają się w ofertach sprzedaży chyba najczęściej we Francji, gdzie jak się wydaje zdobyły w swoim czasie pewną popularność – głównie pod marką PERL SYW.

Sonia, SYW CA-60 oraz Tasco 12TE-5 – o identycznych parametrach 60/800 mm.

Pierwsze światło

Teraz najważniejsze: jakość obrazu. Krótko? Perfekcyjna!

Teleskop nie ustępuje mojemu „referencyjnemu” refraktorowi Towa 60/700, który pod względem precyzji, jasności czy kontrastu jest naprawdę trudny do pobicia. To dobra prognoza.

Testowałem go zarówno z kitowymi okularami 0,965” (6, 12,5 oraz 20 mm), jak i nowoczesnymi zoomami dobrej jakości. Testy prowadziłem w dzień, obserwując odległe gałęzie, liście i kwiaty, a także w nocy, choć warunki do obserwacji znajdującego się nisko nad horyzontem Księżyca były skromne.

Mogę powiedzieć, że przy kolejnych, coraz mocniejszych powiększeniach, obraz pozostaje ostry – nawet w okularze 6 mm dającym powiększenie 140x, czyli wyraźnie powyżej możliwości wynikających teoretycznie ze średnicy obiektywu. Odniosłem wrażenie, że precyzję szczegółów przy największych powiększeniach ogranicza raczej struktura ciała szklistego w moim oku i znajdujące się tam „męty”. Zestawienie oryginalnej soczewki Barlowa z okularami o dłuższych ogniskowych, również dawało znakomity efekt. Potwierdziło się to w przypadku nowoczesnego zooma 7-22 mm, który zdawał się poprawiać widoczność drobnych szczegółów aż do maksymalnego powiększenia. Kolejny zoom – TV 3-6 mm okazał się nieco zbyt wymagający, choćby ze względu na szybko malejącą jasność obrazu.

Obiektyw zapewnia mimo wszystko bardzo dobrą jasność i kontrast co sprawia, że nawet przy powiększeniach rzędu 140x obraz Księżyca jest jeszcze „zdatny do użytku” – mimo niskiej pozycji nad horyzontem. Chromatyzm jest jak na zwykły achromat f/13 śladowy. Przy małych powiększeniach może ujawniać się przy nieosiowym patrzeniu, na krawędziach pola widzenia. Przy dużych powiększeniach – tych na granicy wydolności optycznej wynikającej z 60 mm średnicy – aberracja chromatyczna staje się bardziej widoczna. Cienie w księżycowych kraterach przestają być idealnie czarne, nabierając lekko purpurowego odcienia.

Obiektyw w tym egzemplarzu wydaje się znakomity i wolny od wad. Pokazuje piękne, regularne pierścienie dyfrakcyjne zarówno przed jak i za ogniskiem, bez śladów astygmatyzmu.

Podsumowanie

Zawsze wydawało mi się, że prawdziwa zabawa polega na wynajdywaniu optycznego złomu z dawnych lat i pracowitym przywracaniu go do stanu świetności, albo przynajmniej używalności. Udało mi się w ten sposób uratować wiele pięknych instrumentów, które odwdzięczają się za włożoną w nie pracę, ciesząc oko nie tylko podczas obserwacji, ale także po prostu – dzięki codziennemu obcowaniu z nimi. Tym razem trafił mi się teleskop w świetnym, niemal fabrycznym stanie…

Zastanawiałem się, czy takie niestanowiące większego wyzwania znalezisko może cieszyć? Podczas dyskusji na jego temat, jeden z kolegów z USA stwierdził, że czasem fajnie jest znaleźć coś, co nie wymaga roboty i renowacji. I wiecie co? Miał rację! Po kilku dniach nowy eksponat cieszy mnie tak samo jak wszystkie pozostałe. W ogóle nie pamiętam, że nie pobrudziłem sobie przy nim rąk!

Zobacz także:

Loading

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *